Z każdą chwilą, gdy te postacie się zbliżały w naszą stronę zaczęłam coraz bardziej się bać, ponieważ ich było znacznie więcej niż nas.
Wtuliłam się mocnej w ciało swojego chłopaka. Miałam nadzieję, że to tylko moja fantazja wywołana przez Zafrinę. Niestety to wszystko okazało się prawdą.
Na przód wyłoniły się trzy postaci, które zdjęły kaptury.
− Aro. – Wyszeptał Edward, a Matthew mocniej objął mnie w talii.
Bałam się tego, co miało nastać. A więc to tak wyglądała wizja Alice? Dlaczego Alice pozwoliła na te ognisko, skoro wiedziała, że dziś ma nadejść cała armia Volturich?
− Zafrina wiesz, co masz robić. – Powiedział Matt, a ona w mgnieniu oka znalazła się przy moich kuzynach. Widziałam, jak ich wzrok zachodzi mgłą. Wiedziałam, że teraz są we władaniu mocy umysłu Zafriny.
− Carlisle drogi przyjacielu myślałem, że do tej wojny między nami nigdy nie dojdzie. – Powiedział Aro podchodząc do Carlisla.
− Dobrze wiesz, że możesz jeszcze się wycofać i nic nikomu się nie stanie.
Spojrzałam w stronę ogniska. Nie było tam żadnego wilkołaka ani ich dziewczyn. Nawet moja przyjaciółka odeszła.
Byłam bardzo zawiedziona jej reakcją na przybycie Volturich. Myślałam, że przynajmniej ona będzie zawsze przy mnie.
Nim zdążyłam w jakikolwiek sposób zareagować poczułam wielką złość na swojego chłopaka, jednak nie miałam pojęcia skąd te uczucie się pojawiło.
Jednak chwilę później wszystko wróciło do normy. Wtedy Matt mi wytłumaczył, że to Bella rozciągnęła nad nami mentalną tarczę, aby Chelsea nie mogła kierować naszymi więziami w taki sposób, jak to przed chwilą ze mną zrobiła.
Wtedy cała armia pobiegła w naszym kierunku. Wszyscy udali się do walki łącznie z moim chłopakiem, a ja siedziałam z podkulonymi kolanami pod brodę przy ognisku i wpatrywałam się w ogień.
Nagle z lasu wyszły dwa znajome mi wilki i kot, a za nimi cała sfora wilków. To było niesamowite.
Od razu rozpoznałam wśród nich Sama, Setha, Jackoba i swoją przyjaciółkę Stellę. Sam był cały czarny i wielkością dorównywał Jackobowi, ponieważ oboje byli przywódcami sfor. Seth był piaskowym wilkiem, którego nie raz widziałam w swoich snach oraz w feralnym dniu, gdy moja siostra została przemieniona w wampira. Natomiast Stelli nie szło z nikim pomylić, ponieważ ona była jedynym kotołakiem w okolicy. Miała rdzowobrązowe umaszczenie w piaskowe prążki.
Inne wilki miały naprawdę przeróżne kolory sierści. Jeden z nich był cały szary, inny czarno-szary, kolejny czekoladowy a jeszcze inny szary z ciemnymi miejscami z tyłu. Naprawdę wyglądało to zjawiskowo.
Nagle zostałam sama przy ogniu. Zafrina była zajęta wprowadzaniem moich kuzynów do równoległej rzeczywistości.
Było to straszne przeżycie. Siedziałam tam sama i bałam się każdej kolejnej sekundy.
Nagle podszedł do mnie jakiś wampir uśmiechnął się do mnie szeroko ukazując równy rząd śnieżnobiałych, ostrych jak brzytwa zębów i nim ktokolwiek zdążył zareagować czułam, jak moje kości się łamią od uścisku tego wampira.
W pewnym momencie wampir zastygł w bezruchu. Resztkami sił obejrzałam się wokół. Okazało się, że mój chłopak zatrzymał czas i wszystkie wampiry wraz z naszymi przyjaciółmi w postaci wilkołaków i kotołaka przeszli do zabijania Volturich, ich straży przybocznej oraz całej armii wampirów, które z nimi przyszły.
Nagle podbiegł do mnie mój ukochany. Był zdenerwowany. Podszedł do wampira, który mnie ciągle trzymał i miażdżył moje kości.
Z każdą chwilą coraz trudniej mi się oddychało. Matt przekręcił kark wampira, a ten od razu poluźnił uścisk i osunął się na ziemię.
Ja sama upadłabym na ziemię gdyby mój chłopak mnie nie złapał. Gdy wszystkie wrogie wampiry zostały pokonane do akcji wkroczyli Benjamin i moja siostra Angela.
Na ręce Benjamina zobaczyłam cztery płomienie palącego się ognia, a moja siostra przywołała błyskawicę i wszystkie ciała poległych wampirów zostały spalone.
Gdy z ciał poległych został sam popiół Benjamin zrobił rów w ziemi sięgający do lawy w poszyciu naszej planety, do którego wpadał cały popiół ze spalonych wampirów przez wiatr wywołany mocą Benjamina.
Z każdą chwilą mój oddech stawał się coraz słabszy. Każda sekunda była męczarnią, ponieważ czułam, jak żebra wbijają mi się w płuca.
− Kruszynko wszystko w porządku? – Zapytał zaniepokojony Matthew.
Nie mogłam odezwać się ani słowem. Każdy ruch klatką piersiową zadawał mi niewyobrażalny ból.
Nagle przeniosłam się w rajską krainę, gdzie wszystko było idealne. Każdy kwiat wydawał się być odrębnym światem, a ludzie żyli w spokoju i nikt nie znał cierpienia.
Nawet mój oddech nie sprawiał mi już bólu, tylko był normalny. Wtedy przyszedł do mnie Matt i czule się uśmiechnął.
Miał na sobie białe spodnie i śnieżnobiałą koszulę zapinaną na guziki. Widać było, że dopiero wrócił z polowania, ponieważ w kącikach jego ust widniała jeszcze zaschnięta krew, a jego oczy były w tym pięknym kolorze płynnego miodu.
Do naszego domu wbiegł mały szczeniak rasy sharpey. Był cały czarny i miał w taki słodki sposób pomarszczoną sierść, co cechowało psy tej rasy.
Wzięłam go na ręce i delikatnie do siebie przytuliłam. Był taki mały i ciepły. Piesek wtulił się w moje ciało niczym bym była jego mamą.
Wtedy podszedł do mnie Matt i czule przytulił się do mnie od tyłu, po czym oparł swoją głowę o moje ramię.
− Nazywa się Molly i teraz należy do Ciebie, żeby nie było ci smutno, gdy zostajesz sama, kiedy idę na polowanie. – Powiedział delikatnie całując mnie w policzek. Czułam na sobie jego chłodny oddech i zimny dotyk na swojej skórze.
Wtedy czar prysnął a ja leżałam z niemiłosiernym bólem w klatce piersiowej. Leżałam w jakimś domu, jednak to nie był mój dom. Dopiero, gdy zwróciłam uwagę na aparaturę medyczną, do której zostałam podłączona zrozumiałam, że jestem w domu swojego chłopaka, który siedział przy mnie i trzymał delikatnie moją dłoń.
− Matt, czemu nie zatrzymałeś mnie w czasie razem z tamtymi wampirami, skoro wiedziałeś, w jakim jestem stanie? – Powiedziałam ledwo słyszalnym głosem, lecz wiedziałam, że mój chłopak nie będzie miał problemu, aby mnie usłyszeć, ponieważ był wampirem i miał znacznie lepszy słuch niż zwykli ludzie.
Mój chłopak głośno przełknął ślinę i długo czekał z odpowiedzią. Dopiero po dłuższej chwili zebrał się na odwagę i spojrzał mi czule w oczy.
− Gdybym to zrobił nie byłoby Ciebie już wśród żywych i nawet nasz jad niebyły w stanie uratować ci życia. Nawet teraz przy tej całej aparaturze medycznej może się okazać, że będzie trzeba Ciebie przemienić, ale to tylko w momencie, jeśli będzie taka ostateczność. – Odparł przygnębiony Matt.
Wiedziałam, że on jest przeciwny mojej przemianie, bo nie chciał mi odbierać mojego ludzkiego życia, a z drugiej strony bał się, że moi rodzice zaczną coś podejrzewać na temat jego rodziny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz