sobota, 31 maja 2014

Rozdział dwudziesty czwarty Na szczęście wszystko dobrze się skończyło

            W tym czasie, co moi przyjaciele zanosili Stellę do domu Carlisla, Matt i ja postanowiliśmy rozsypać popiół ze spalonego ciała naszego nieprzyjaciela po okolicy.
            Gdy wróciliśmy do domu wszyscy już tam byli. Adam i Angela poszli już do moich rodziców. Renesmee na nasz widok od razu odetchnęła z ulgą.
            − Jak wam poszło? – Zapytała moja przyjaciółka wyczekując mojej odpowiedzi.
            Spojrzałam w stronę Matta i odetchnęłam głęboko. Nadal nie mogłam sobie wybaczyć, że moja najlepsza przyjaciółka, jeszcze z czasów, gdy mieszkałam w Polsce, teraz przeze mnie cierpiała z bólu.
            − Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, co stało się Stelli. To wszystko moja wina. – Powiedziałam stając przy oknie, gdzie zwykle stawał Jasper i zaczęłam wpatrywać się w przestrzeń.
            Mój nowy wzrok był niesamowity. Widziałam wszystko tak wyraźnie, że nawet noc nie była dla mnie problemem, aby móc ujrzeć drzewa znajdujące się po drugiej stronie strumyka.
            Wszyscy moi przyjaciele zaczęli protestować, że to nie była moja wina i nic nie mogłam na to poradzić. Przecież nawet Alice nie umiała tego przewidzieć.
            Jednak poczucie winy nie dawało mi spokoju. Nagle z gabinetu wyszedł Carlisle.
            − Co z nią? – Zapytałam od razu, gdy tylko go zobaczyłam.
            Przybrany ojciec mojego chłopaka spojrzał na mnie i powiedział, że jej kości szybko się zrastają, więc najprawdopodobniej rano będzie już zdrowa.
            Lekarz podał mojej przyjaciółce jakieś leki przeciwbólowe, przez co powinna spać do rana.
            Jednak tak nie było. Dwie godziny, po powrocie Carlisla w jego gabinecie rozległ się potworny pisk, jakiegoś zwierzęcia.
            Wszyscy w ułamku sekundy się tam znaleźliśmy, aby sprawdzić, dlaczego Stella krzyczy.
            Okazało się, że przez sen zmieniła się w kota i na nowo połamała sobie wszystkie kości.
            To było straszne. Nie mogłam patrzeć, jak moja przyjaciółka cierpi. Była dla mnie niczym siostra. Zawsze mnie wspierała i potrafiła mi powiedzieć wszystko, co o mnie sądzi w twarz. Nawet najbardziej bolesnej prawdy przede mną nigdy nie ukrywała. Przez to nasza więź przetrwała tyle czasu.
            Chciałam zrobić wszystko, aby ulżyć jej w bólu. Jednak nie wiedziałam, co mogę zrobić, aby jej pomóc.
            Miałam wrażenie, że w ciągu jednej chwili stałam się potworem, który narażał bliskie osoby na niebezpieczeństwo.
            Chciałam od tego uciec. Niestety nie mogłam się zabić, bo wampiry były nieśmiertelne. Niszczył nas tylko ogień.
            Teraz żałowałam, że Jackob nie spalił mnie razem z czarnoksiężnikiem, który polował na moich przyjaciół.
            Nie mogłam się pogodzić z faktem, co stało się mojej przyjaciółce. Gdy Carlisle opanował całą sytuację poprosił mnie o opuszczenie pokoju.
            − Nie mogę z nią zostać? Chcę być teraz przy niej. Wiem, że Stella teraz potrzebuje spokoju, ale także tego, aby ktoś bliski był tutaj. – Powiedziałam proszącym tonem z miną smutnego szczeniaczka.
            Doktor zgodził się, żebym została w gabinecie. Usiadłam na krześle przy łóżku szpitalnym, na którym leżała moja przyjaciółka.
            Spędziłam przy niej całą noc. Ciągle przepraszałam nią za wszystko, co się stało tego wieczoru.
            Rano, gdy się obudziła uśmiechnęła się do mnie z wysiłkiem i próbowała wstać, jednak nią powstrzymałam i zawołałam Carlisla.
            − Trish, ale ja się już naprawdę dobrze czuję. – Zaprotestowała moja przyjaciółka.
            Zignorowałam jej uwagę, bo akurat do gabinetu wszedł przybrany ojciec Matta.
            Przez chwilę badał jej złamane kości, które zrosły się w zatrważającym tempie, a następnie odpiął nią od kroplówki z lekiem przeciwbólowym i wyszedł z pomieszczenia.
            − Stella przepraszam Cię za wczoraj. To nie powinno się tak skończyć. Wiem, że to moja wina i nie mów, że jest inaczej, bo ja i tak wiem swoje. – Powiedziałam delikatnie przytulając swoją przyjaciółkę.
            − Dziewczyno ogarnij się. To nie jest twoja wina. Nikt nie mógł tego przewidzieć, bo gdyby tak się dało, to Alice na pewno by o wszystkim wiedziała. Przestań zwalać na siebie całą winę. – Powiedziała Stella nieco wytrącona z równowagi moim ciągłym obwinianiem się za wszystko.
            Niedane nam było dłużej porozmawiać, bo do gabinetu weszli nasi przyjaciele. Seth przytulił się do swojej dziewczyny i czule nią pocałował w policzek.
            − Martwiłem się o Ciebie. – Powiedział słodkim głosem i zaczął nią czule całować.
            Wszyscy postanowiliśmy wyjść i dać im trochę przestrzeni. Nagle Matt mi zaproponował, żebyśmy pobiegli do tamtego domku, w którym wszystko się zaczęło.
            Dotarcie tam zajęło nam nie całe pięć minut. Wszystko tam się zmieniło. Nie było już tam tak ciepło. Palmy zniknęły i znów ziemia była pokryta śniegiem.
            Gdy weszliśmy do środka nie zastaliśmy tam żadnych zmian. Wtedy Matt mnie zaskoczył. Podszedł do mnie, stanął za mną i przytulił się do mnie od tyłu, po czym oparł swoją głowę o moje ramię.
            − Kochanie, co ty na to, żeby tutaj trochę posprzątać? Później moglibyśmy w nim zamieszkać. – Wyszeptał mi do ucha mój chłopak.
            Odwróciłam się w jego stronę. Miał poważny wyraz twarzy, jednak jego oczy pozostawały czułe i delikatne.
            − Zgadzam się, ale może najpierw spalmy tą magiczną księgę, żeby nie wpadła w niepowołane ręce.
            Zabraliśmy się za sprzątanie, co z naszą wampirzą prędkością nie zajęło nam dużo czasu. Wyrzuciliśmy wszystkie słoiki z ziołami, oczami i innymi dziwnymi rzeczami, a wszystkie podejrzane książki spaliliśmy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz